Maks Bereski's profile

Six-page feature in 'Fabularie' art magazine / ©Plakiat

Six-page feature in 'Fabularie' art magazine
Maks Bereski © Plakiat
Transcript:

'Za każdym plakatem powinna stać idea'

Kuba Armata: Jak łączysz swą pasję designerską z miłością do „ruchomego obrazu”?
Maks Bereski: Jestem autorem projektu ©Plakiat, gdzie od ośmiu lat tworzę autorskie, alternatywne plakaty filmowe w duchu Polskiej Szkoły Plakatu, symbolizmu i minimalizmu. Jako forma, plakat jest mi bliski – to moje osobiste spojrzenie wyklarowane przez pasję do kinematografii, której jestem entuzjastą, oraz zawód, bo jestem projektantem graficznym po bardzo interdyscyplinarnym i intermedialnym kierunku studiów. Chciałem, by było inaczej, niepokornie, w poprzek. Chciałem coś w plakacie przypomnieć, pokazać swoje emocje. Znalazłem zatem swoją „niszę”, możliwość twórczego wyrażenia tego, co kłębi się w mojej głowie. A kłębi się.

KA: Jak i kiedy zaczęła się twoja miłość do kina? Do czego jest ci w nim najbliżej?
MB: Kino cenię, odkąd pamiętam, od pierwszego seansu urokliwej „Królewny Śnieżki”, poprzez przygody z burtonizmami, allenizmami, kinem Larsa von Triera, Stanleya Kubricka, Guillermo Del Toro, scenariuszami Charliego Kaufmana (którego jestem fanem), perełkami PIXAR-a, aż po estetyczne przyjemnostki Wesa Andersona, wrażliwość Stevena Spielberga czy Spike'a Jonze'a. Mam zacięcie recenzenckie, oglądam każdy gatunek filmowy, czy to blockbustery, czy kino niezależne, chodzę do kina i nie wierzę w życie pozafilmowe. Preferuję kino.

KA: Czy wspomniane zacięcie recenzenckie pomaga ci w realizacji kolejnych plakatów? Występujesz z pozycji widza, fana, krytyka?
MB: Zdecydowanie pomaga, stąd również moje zainteresowanie kolejnymi premierami. Plakaty nie są subiektywne, lecz podejście do ich stworzenia już tak. To moja wizja, choć plakatowo nie krytykuję ani nie zachwalam niczego. Plakat promuje i ukazuje idee. Lubię stawiać pytania, bawić się percepcją i odnalazłem pole by móc to robić.

KA: Ciepły stosunek do filmu – pytam chociażby o produkcje twoich mistrzów – stanowi dodatkowy atut podczas pracy nad danym plakatem czy raczej przeszkodę, bo tam, gdzie są emocje, ciężej o obiektywizm?
MB: Do większości plakatów staram się podchodzić z perspektywy emocji, ten aspekt jest dla mnie najważniejszy, zwłaszcza w ostatnim okresie. Oczywiście, że wiele plakatów ukazuje moje wewnętrzne filmowe sympatie, lecz każdy plakat i jego indywidualny charakter stawiam na równi, tam nie ma hierarchii. Dlatego nie mam ulubionego plakatu. Każdy z nich jest cząstką ©Plakiatu, więc każdy jest tak samo ważny, bo bez poprzedniego nie byłoby następnego. Gdy są emocje, tym lepiej, nie przepadam za chłodem emocjonalnym również w życiu.

KA: Bliska ci jest Polska Szkoła Plakatu?
MB: Jest przecudowna. Skłania do refleksji, najważniejszy jest przekaz. Wymowność, symbolizm... tam wszystko coś znaczy. Właśnie to mi imponuje. Dlatego też nasycam plakaty symboliką i detalami. Tam nie było miałkości przekazu; za każdym posterem stała idea. A ta zawsze będzie najważniejsza, tak jak w filmie najważniejszy jest scenariusz. Polska Szkoła Plakatu to niezwykle ważny okres dla historii designu. Gdy ktoś zestawia moją twórczość z tym czasem, nazywa "kontynuatorem", to uwznioślające i jest mi bardzo miło. A gdy otrzymuję pozytywne głosy, listy w mediach społecznościowych z podziękowaniami, wówczas latam.

KA: Którzy z artystów plakatu są ci najbliżsi?
MB: Zdecydowanie ci, którzy współtworzyli wspomnianą Polską Szkołę, choć czasami na plakat nie patrzę personalnie. Lubię pewne okresy, jak chociażby lata 50.-60. Lubię stylizować, nasycać teksturą. Tomaszewski, Młodożeniec, Lenica, Świerzy, Saul Bass... kiedyś bliski był mi też Olly Moss. Interesuje mnie ogólnie pojęty design, od lat 20. aż po 80.

KA: Realizując swój autorski projekt, czujesz się kontynuatorem tradycji Polskiej Szkoły Plakatu?
MB: To nobilitujące określenie, które słyszałem bardzo wiele razy. Staram się tworzyć zgodnie z własnym poczuciem estetyki. Po pewnym czasie pojawił się też rodzaj misji, zwłaszcza gdy oglądam komercyjne plakaty hollywoodzkie, które często oprócz zręcznych nadgarstków grafika i filtrów Photoshopa nie prezentują sobą nic. Wówczas jako buntownik z wyboru czuję pewien brak komfortu i chcę pokazać coś swojego. Stworzyć esencję filmu, pokazać grę słów, wybraną konwencję (bo każdy film traktuję indywidualnie, stąd różnorodność technik moich plakatów), wyciąć, namalować, narysować czy zwektoryzować.

KA: W jednej z rozmów powiedziałeś, że starasz się zmienić pewien zły nawyk pójścia na łatwiznę w plakacie? Co miałeś na myśli?
MB: W świecie plakatów i projektowania graficznego zdarzało mi się obserwować – z braku lepszego słowa – leserstwo projektów [śmiech]. Jestem, co traktuję jako moje przekleństwo i dar zarazem, perfekcjonistą, więc gdy tworzę na przykład plakat do filmu „The Road” Johna Hillcoata, a wymaga on skorodowanego jachtu, nie szukam zdjęcia w wysokiej rozdzielczości pośród tysięcy zdjęć Google. Tworzę taki jacht, oświetlam go, przystosowuję do warunków plakatu. Gdy robiłem plakat do „The Magnificent Seven”, kupiłem rewolwer, bo potrzebowałem dowiedzieć się, jak zachowa się przy konkretnym oświetleniu. „Frankensteina” uszyłem, „The Wolfman” ma zamiast oczu kolczyki mojej prababci. Detale były dla mnie zawsze bardzo istotne. A gdy w wywiadzie wspominałem o „pójściu na łatwiznę”, odnosiłem się również do braku pomysłów na plakat, który często zamienia się w tzw. „wiszące głowy” i jest stricte fotograficzny (niestety).

KA: Co czujesz, patrząc na kolejne plakaty polskich produkcji, które w ostatnim czasie są realizowane zupełnie bez pomysłu i na jedno kopyto?
MB: Czuję właśnie to, co słyszę w pytaniu. Rozczarowanie i nudę, że są na jedno kopyto.

KA: Z czego twoim zdaniem to wynika? Z braku pomysłu, zwykłego lenistwa? A może bardzo świadomego przekonania, że taki plakat dla statystycznego widza jest dużo łatwiejszy do przyswojenia i widząc skomponowane ze sobą zdjęcia kilku gwiazd, jest większa szansa, że kupi bilet do kina?
MB: Wynika to z chęci zarobku, braku wrażliwości plastycznej, braku celebracji plakatu jako medium, z ograniczeń czasowych, z nieszczęsnej tendencji iż wszystko musi być miałkie i poprawne politycznie. Komercja stara się zadowolić każdego i tu tkwi problem, brak odwagi. I zachłyśnięcie się fotografią i jej retuszem. Niegdyś plakaty prowokowały, kształciły wrażliwość, ukazywały spojrzenia autora - jednej osoby. Dziś są reprezentantami jakiejś agencji, firmy, brak w tym autorskości.

KA: Czy uważasz, że możliwe jest odrodzenie w Polsce artystycznego plakatu filmowego, bazującego na pomyśle, metaforze, oryginalności?
MB: Cieszę się, że istnieje alternatywa, „podziemie” plakatu, gdzie rzeczywiście powstają świetne projekty. Poznaję mnóstwo zdolnych artystów, obserwuję odradzającą się ilustrację, która wzbogaca coraz to więcej publikacji. Lecz niestety światem rządzi pieniądz, gaże aktorów i inne przyziemne wartości. Niektórzy lękają się wchodzić w ambitniejsze projekty, obawiając się, że nie każdy na ulicy zrozumie ich kontekst. Intelektualne myślenie zanika, to przykre. Według wielu producentów, film jest tylko maszynką do zarabiania. Dobrym przykładem może być fakt, że oficjalne "teaser posters" są w większości przypadków dużo lepsze niż „international posters" znane z ulic.

KA: Często plakaty fanowskie są znacznie ciekawsze niż te oficjalne. Uważasz, że jest szansa, żeby one weszły do oficjalnej promocji danego tytułu?
MB: Doświadczyłem tego, z czego się bardzo cieszę, pracując niedawno dla Netflixa czy Activision. Stworzyłem oficjalnie promowane przez te marki plakaty, będące jednocześnie dziełami autorskimi. Jeśli mówimy o szansie – mentalnie musiałoby się wiele zmienić. Choć jest i światełko w tunelu, bo reżyserzy tacy jak Quentin Tarantino czy Guillermo Del Toro używali ostatnio ręcznie wykonanych plakatów z pomysłem (m.in. „Django Unchained”, „The Hateful Eight”, „The Shape of Water”). Oficjalne postery mają też niezbyt estetyczne wymogi, takie jak m.in. białe paski ze sponsorami; czasami komercja wygrywa z projektem na zasadzie „powiększ jeszcze to nazwisko, bo się obrazi”.

KA: Łatwiej zrobić plakat do filmu arthouse’owego czy do komercyjnego?
MB: W moim przypadku tak samo, bo zawsze podchodzę do tego zadania ze skupieniem, oddaniem i dbałością o detal.

KA: Czy można zrobić dobry plakat do złego filmu?
MB: Plakat nie ma prawa być subiektywny, on zawsze ma promować pewne idee. Obojętnie, czy się z nimi zgadzamy. Wyszukuję motywów, które mnie interesują i do których chcę się odwołać. ©Plakiat jest projektem bardzo osobistym i w posterach jest dużo mnie. Złe filmy mają czasami lepsze plakaty niż te dobre filmy.

KA: Ile plakatów masz na swym koncie, z których jesteś najbardziej zadowolony?
MB: Zbliżam się do stu pięćdziesięciu plakatów, które określiłem swoim "plakiatowym kanonem", tych, które wchodzą w jego skład. Staram się pokazywać jedynie te, z których jestem zadowolony. Zatem moją filozofią jest to, że jeżeli będzie odwrotnie, po prostu ich nie opublikuję. Tak, dość czarno-biało. Wszystkie plakaty są moimi pomysłami, nie przyjmę nigdy cudzego pomysłu, w zleceniach komercyjnych również.

KA: Co jest dla ciebie najważniejsze w plakacie?
MB: Metafora i idea płynąca z wydźwięku. Pomysł stawiam przed formą. A potem paleta kolorystyczna, technika, którą wybiorę, by pokazać to, co sobie wyobraziłem, zwizualizowałem w głowie. I szczere chęci oraz duży wkład pracy. To zdecydowanie jest istotne. Minimalizm wymaga czasu. Konwencje wymagają wiedzy.

KA: Jak wygląda proces pracy nad plakatem?
MB: Może wyglądać bardzo różnie. Zdarzały się sytuacje, gdy już w kinie uderzało mnie to, co przeleję na papier. Bywa i tak, że tworzę plakat do filmu, który nie ukazał się jeszcze w czasie, kiedy nad nim pracowałem (chociażby „Interstellar”, „Mary Magdalene” czy „The Hobbit”). Wówczas mam do czynienia z czymś, co bardzo lubię, co mnie ekscytuje – z rodzajem przewidywania i trafiania do celu. A czasami pomysł wypracowuję. Wiem, że chciałbym zrobić plakat do danego tytułu i dopiero wtedy poszukuję przesłania.

KA: Jakie techniki wykorzystujesz najczęściej? Czy nowe technologie bardzo w tym pomagają?
MB: Plakaty zazwyczaj są tworzone ręcznie, choć jest to zawsze mieszanka technik, jeden wielki kolaż. Nawet plakaty wektorowe mają często ręczne dodatki (np. „Dracula”, „IT” czy „Macbeth”). Lubię atrament i stalówkę, farbę, wycinankę. Lubię również czystość oraz minimalizm sylwet wektorowych. Ograniczam do minimum fotografię, najczęściej jej nie używam (chyba że wymaga tego konwencja).

KA: Co sprawia, że decydujesz się zrealizować plakat do konkretnego filmu?
MB: Każdy plakat to osobna historia, z jego kulis można byłoby zrobić drugi projekt [uśmiecha się]. Jeśli odnajdę w filmie coś poruszającego lub coś, z czym mogę połączyć swoje emocje w momencie inspiracji, wykorzystuję taki tytuł jako kolejną „cegiełkę” ©Plakiatu. Zatem zapewne byłem szczęśliwym człowiekiem, tworząc plakat np. do „The Prestige”. I bardzo smutnym, projektując „The Raven”. Czasami jest to również chęć bycia „na czasie”, kiedy wiem, że niebawem będzie o czymś głośno, zrobię wcześniej plakat. Jeśli oczywiście znajdę coś, co chciałbym skomentować w ten sposób. Cieszy mnie popularność moich plakatów w sieci. Tworzę również na zlecenie.

KA: Czy jest jakiś wymarzony film, do którego jeszcze nie zrobiłeś plakatu, a o tym myślisz?
MB: Całe mnóstwo. Mam taki swój czarny kajecik, w którym notuję przyszłe pomysły. Nie przepadam jednak za „kolejką”, bo lubię żyć projektem na bieżąco. Zdarzało mi się powracać do pomysłów wymyślanych kilka lat wcześniej. W chwili obecnej skończyłem plakat do „Dumbo” Tima Burtona z 2019 roku. Mam też wewnętrzny cykl „Childhood Memories”, w którym od czasu do czasu pojawiać się będą plakaty oznaczone taką nalepką, które wiążą się z moim dzieciństwem i sentymentem. Bo tak naprawdę jestem bardzo sentymentalnym wrażliwcem. Ktoś kiedyś powiedział że Włóczykijem z 'Muminków'.

KA: Trafiłem na informację, że pracujesz nad dużym komercyjnym projektem na rynek amerykański. Czy mógłbyś coś o tym powiedzieć?
MB: Jeśli wywiad ukaże się po 17 listopada, to OK [śmiech]. Zostałem poproszony o stworzenie plakatu do wspaniale nakręconego „Mudbound” z Carrey Mulligan i Garrettem Hedlundem w reżyserii Dee Rees. Plakat autorski, lecz oficjalnie promowany przez Netflix, który zobaczą twórcy. Współpraca była bardzo miła, a plakat bazuje na motywach izolacji, problemie rasowym, wojnie, Ku-Klux- Klanie i farmie, która spaja to wszystko i jest osobnym „bohaterem”.
--
Maks Bereski
© Plakiat

https://plakiat.blogspot.com      |      www.facebook.com/plakiatDesign      |       www.instagram.com/plakiat
Six-page feature in 'Fabularie' art magazine / ©Plakiat
Published:

Six-page feature in 'Fabularie' art magazine / ©Plakiat

© Plakiat | Alternative movie posters design & illustration

Published: